sobota, 5 grudnia 2015

Ciąża i poród, czyli skaranie na własne życzenie.

Siema! :)
Wpis Amy i pytania na Asku zachęciły mnie do opisania jednych z ciekawszych 9 miesięcy w moim życiu.

11.11. siedzieliśmy jak na szpilkach, ponieważ 12.11. miałam termin okresu.
Którego notabene nie chciałam dostać.
Pół nocy nie spałam, bo nie mogłam doczekać się poranka i możliwości zrobienia testu.
Rano zeszłam na dół, Tata Neli pojechał zawieźć swojego brata do szkoły, a ja w tym czasie..
Zrobiłam co miałam zrobić, wyszłam na papierosa, wróciłam.
Popłakałam się ze szczęścia, wyszłam na ostatniego papierosa i czekałam z nowiną na Tatę.. 😍
Następnego dnia spaliłam jeszcze dwa i był to koniec 9-letniej przygody z papierosami.

W ten sam dzień pojechaliśmy zarejestrować się do ginekologa, kilka dni później dowiedzieli się Dziadkowie (niby się domyślali wcześniej), później dopiero moja mama i babcia.
Termin miałam na 15.07.

Całą ciążę zniosłam bardzo dobrze, nigdy przed ciążą nie czułam się tak, jak w trakcie.
Początki były co prawda ciężkie, codzienne dojazdy prawie 100 km na uczelnię nie sprzyjały nudności, ale szybko minęło :)
Miałam ochotę na spacery, dużo chodziłam (w 9. miesiącu po kilka kilometrów dziennie), nie czułam wcale ciężaru brzucha.
Naprawdę, mogłabym tak zawsze :D
Jedyne, co było nie tak, to anemia - mi nie przeszkadzała, ale dla Neli nie była bezpieczna. Z tego powodu jadłam tonę żelaza dziennie, na szczęście pod koniec mogłam część odstawić - robiło mi się niedobrze na sam widok tabletek.

Około 8 miesiąca ginekolog zaniepokoił się małym rozmiarem brzuszka Neli. Na szczęście nadgoniła :)

Pod koniec czerwca przeprowadziliśmy się do Lublina, tu zaczął się rajd po supermarketach - nie mogłam usiedzieć na dupie 😂

21.07. zaczęłam dostawać skurczy co 20min. Ucieszyłam się, ponieważ było już ciut po terminie, ale zgodnie z radami z Internetu - czekałam w domu do częstszych skurczy ;)
22.07. pojechaliśmy na oddział ze skurczami co 7min. Wtedy też minął tydzień od terminu. Przyjęli mnie na oddział szpitala w Świdniku.

Z momentem wejścia na oddział, skurcze.. Ustały.
Wszyscy się troszkę zaniepokoili, ale 24.07. postanowiono założyć mi cewnik Foley'a. Mieli zdjąć go na drugi dzień.
Drugiego dnia nie doczekał, gdyż około 15. zaczął się luzować.
Lekarka (cudowna) będąca wtedy na dyżurze zdjęła go i powiedziała, że spróbujemy dziś urodzić.
To było najdziwniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam.
Ot tak. Spróbujemy.

Wypadł mi czop, troszkę spanikowałam, lekarka zabrała mnie na USG.

O 18. weszliśmy na porodówkę. Byliśmy jedynymi rodzącymi tego dnia. Na początku była cudowna Pani Położna, oznajmiła jednak, że zaraz kończy się jej dyżur i przyjdą inne Panie. Szkoda, że nie były tak fajne, jak ta.
Położna pokazała mi wszystkie możliwe techniki rodzenia, udostępniła pasy, piłki, gaz rozweselający. Miała problem ze zbadaniem mnie, ponieważ byłam bardzo obolała z powodu braku delikatności poprzednich lekarzy.
Kolejna położna była bardzo niemiła.
Przy nieudanej próbie zbadania mnie, wyleciała z ryjem - co to za cyrk robisz, jak Ty chcesz urodzić, skoro już teraz Cię boli?!
Została ojebana od góry do dołu na korytarzu przez Tatę, została wezwana moja ukochana lekarka, zbadała mnie bez problemu..

Teraz w wielkim skrócie - dostałam trzy kroplówki z oxytocyną, rodziłam na leżąco, stojąco, klęcząco, kucająco, tyłem, przodem, na boku, na piłce, wszystko. Później dostałam jeszcze jakąś inną kroplówkę. Połowy porodu nie pamiętam, byłam nieprzytomna ze zmęczenia, trzy doby nie spałam przez skurcze, dodatkowo poród. Zasypiałam na fotelu.

Dwa razy było widać Neli główkę. Tata zażądał odmowy podania znieczulenia na piśmie - położna nagle bez problemu wezwała anestezjologa.

Niestety, nie zdążył. Spotkał się przy windzie z drugim, który biegł do mnie na salę operacyjną. Nela zaczęła tracić tętno, zatrzymała się akcja porodowa.

Obudziłam się po dwóch godzinach, był podobno olbrzymi problem, by mnie wybudzić. Dostałam 1,5 dodatkowej dawki morfiny po przebudzeniu. Pierwszym pytaniem było - Co z dzieckiem? Dostałam odpowiedź - nie wiem.

Nela otrzymała 6 punktów w Skali Apgar w 1. minucie. Musieli podać jej tlen, była sina, wiotka, nie oddychała. 10 punktów uzyskała dopiero w 7 minucie. Miała bardzo niską temperaturę ciała (33 stopnie), długą i siną głowę (zbyt długo w kanale rodnym), ale ŻYŁA.

Ważyła 3050g, miała 52cm długości, urodziła się 24.07. o 23:30.

Położna na oddziale pozwoliła Tacie po kryjomu umyć Nelę :)

Przywieźli mnie na oddział po 2. w nocy. Tata też był. Załatwił mi pojedynczą salę, chociaż na pierwszą noc. Nelkę zostawił na noc u położnych, zgodziły się. Ja ledwo widziałam na oczy, trzęsło mną, miałam cewnik.

Położna przyniosła mi Nelę, położyła na klatce piersiowej.. Była piękna. Taka malutka.

Na drugi dzień po południu ją dostałam.. 😍
Ze mną na sali była kobietka, urodziła chłopca.. Zapomniałam wziąć nr telefonu :(

Wyszłyśmy po czterech dniach.
Do tej pory uśmiecham się na widok jej body, w którym wyszła.
Tata ma jednorazowy fartuch i buty na pamiątkę :)

Kochamy Cię Słoneczko.. :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz